Karp na włosa

Kilka lat temu zacząłem słyszeć pierwsze mgliste informacje o tym, że angielscy wędkarze zwariowali i zaczęli łowić karpie na gołe haczyki. Choć zawsze uznawani byli za nieco ekscentrycznych, to tym razem przekroczyli granice irracjonalności, bijąc rekordy. Na początku nie przywiązywałem do tego większej uwagi, wiedząc, że wiele zastosowań rodem z Wysp Brytyjskich może działać tylko w tamtejszych wodach. Jednak kiedy okazało się, że nawet europejskie karpie, w tym te z Francji i Niemiec, zaczęły reagować na gołe haczyki, zacząłem się zastanawiać.

Wprowadzenie nowości zawsze wymagało solidnego zbadania sprawy. Pierwszy sezon z zestawem włosowym był pełen eksperymentów. Jednak po kilku pierwszych próbach, zamiast sukcesów, spotkałem się jedynie z politowaniem miejscowych wędkarzy. Byłem nowicjuszem nad jeziorem, więc wiadomość o przyjeździe „szaleńca z miasta”, obładowanego zachodnim sprzętem i łowiącego na gołe haczyki, rozniosła się błyskawicznie. To było zbyt wiele. Takiego przybłędy trzeba było obserwować, ale z dystansu.

Po pierwszym sukcesie – złowieniu karpia na goły haczyk – dystans się nie zmniejszył, ale napięcie wzrosło. Po kolejnych udanych połowach zaczęły się szepty i stała inwigilacja wzrokowo-słuchowa. Po pewnym czasie ciekawość przeważyła. Miejscowi wędkarze, tego dnia w dwuosobowej grupie, przenieśli się niemalże na moje wędkarskie terytorium, mrucząc pod nosem, że tam dalej komary gryzą straszliwie, a tu nie. Trzeciego dnia te nieoficjalne granice zostały przełamane.

„Biorą?” zapytali. „Jeśli im pomożemy chcieć, to biorą,” odpowiedziałem. Pół godziny później rozpoczęła się kolejna rozmowa. „A ten haczyk, czy nie jest za mały na karpia?” Co odpowiedzieć na to pytanie? To był największy hak, na który kiedykolwiek łowiłem. Nie można odstraszać nowych przyjaciół. „Już kilka na nim złowiłem, a większe zapomniałem zabrać z domu.” W oczach miejscowych ekspertów od łowienia karpi dostrzegłem zadowolenie. To było kluczowe – po rytualnym zapaleniu fajki pokoju, oni uznali mnie za jednego z nich, a ja ich za partnerów w sporcie. „A ziemniaka pan nie daje na haczyk?” Wreszcie. Czekałem na te słowa. Szybko wyjąłem zestaw z wody i z triumfem rozpocząłem opowieść o sprytnych Anglikach, którzy używają cienkiego włosa, aby złowić karpie. Sezon był udany. Karpie, nowe doświadczenia, nowi znajomi. Rok później sytuacja się odwróciła. Pierwszego dnia łowienia karpi to ja obserwowałem sąsiadów. Coś kombinowali ze sprzętem. Zakładanie pyr na haczyk szło im wyjątkowo opornie. Za chwilę wszystko się wyjaśniło – łowili na włos!

przypon włosowy na karpia
Prosty przypon włosowy na karpie, ale i sprawdzi się przy połowie dużych leszczy.

Na czym polega siła metody włosowej?

Metoda włosowa, która jest obecnie stosowana do połowu wielu gatunków ryb, była naprawdę rewolucyjna. Karpiowe piękności z angielskich wód znały różne rodzaje haczyków na pamięć, dlatego nie dziwi, że coraz trudniej było je oszukać. Włos okazał się być diabelsko sprytną sztuczką, podwójnie wyrafinowaną.

Kiedy ta nowa technika dotarła na kontynent, zaczęto ją modyfikować. Okazało się, że włos wcale nie musi być tak cienki, wystarczy, że będzie miękki. W ten sposób zaczęto stosować przypony dakronowe. Jednak pojawiły się pytania: pierwotnym celem było ukrycie sztywnej żyłki, więc czy nie wystarczy związanie haczyka bezpośrednio do dakronowego przyponu? Otóż właśnie dlatego, żeby zwiększyć skuteczność do nieosiągalnych dotąd granic. Chodziło o to, aby karp, nawet jeśli tylko zaczął brać przynętę do pyska, sam się złapał.

przypon włosowy z kulką proteinową
Uzbrojony w kulkę proteinową przypon włosowy z krętlikiem i haczykiem.

Może ktoś powie, że to nic nowego. Faktycznie, informacja nie jest nowa, ale to zupełnie nowy sposób jej interpretacji. Metoda włosowa to doskonała samołówka. Niektórzy karpiarze mogą zarzucić, że wiele artykułów modyfikuje tę metodę i ją chwali, ale żadne nie wychwyciły tego aspektu. Nikt do tej pory nie przyznał się do takiego rozumienia tej metody, a powinni to zrobić najbardziej doświadczeni karpiarze, którzy tylko przez doświadczenie mogą być pewni takiej interpretacji. Ktoś może powiedzieć, że nie stosuje stoperów na żyłce powyżej ciężarka, więc nie ma mowy o samo zacięciu. Jednakże, aby złapać karpia, wędkarz w ogóle nie jest potrzebny. Po wielu braniach przeprowadzałem różne eksperymenty, włącznie z absolutnym brakiem zacięcia ryby.

Kiedy zacinać na metodę włosową?

Wniosek, który płynie z dziesięcioletniej praktyki połowu na włos, jest jasny: karp, wciągając przynętę do pyska, sam się zacina, niezależnie od tego, czy przynęta jest połykana (rzadko), czy wypluwana (z reguły). W praktyce włos nie służy do przechytrzenia ryby, ale do zapewnienia pewności, że na drugim końcu zestawu na pewno będzie ryba.

Wraz z rozpowszechnieniem metody włosowej, karpiarze stali się niezwykle wygodni, wręcz leniwi. Kołowrotki z wolną szpulą automatycznie oddają żyłkę, a elektroniczne sygnalizatory informują donośnym piskiem i migotaniem nie tyle o braniu, co o fakcie zacięcia ryby. Gdzie są pełne skupienia godziny spędzone na wpatrywaniu się w spławik? Gdzie refleks potrzebny do natychmiastowego zacięcia? Czy może być coś piękniejszego niż tańczący spławik, chwile oczekiwania na jego zniknięcie i ta elektryzująca niepewność w momencie zacięcia – będzie czy nie?

Wszystkie dotychczasowe brania, jakie miałem z zastosowaniem włosa, tylko dwukrotnie nie poczułem karpia. Prawdopodobnie był to błąd w sztuce. Odległość między przynętą a haczykiem, a także jego ułożenie nie może być przypadkowe. Haczyk powinien dotykać, a nawet opierać się o przynętę, zwłaszcza gdy przynęta jest większa niż średnica haczyka. Przy mniejszych przynętach oddalam haczyk nie więcej niż o pół centymetra.

W przypadku zestawu stałego stosuję przypon dakronowy o wytrzymałości 5 kg, gdzie długość włosa reguluję, nawijając go na trzonek haczyka. Nie ma innego sposobu, aby zarzucić na dużą odległość bez użycia kulki proteinowej, co jest kluczowe w przypadku połowu na większe odległości. Po kilkunastu latach skutecznego łowienia na włos przychodzi refleksja, czy nie posunęliśmy się o jeden włos za daleko w dążeniu do perfekcji. Może warto wrócić do starych bezwłosowych metod? W erze włosa, szanse nie są równe, a stracone brania wspomina się dłużej niż niejeden udany hol.